Od dawna marzyłam o takim malutkim art journalu, mniejszym od standardowej kartki, ale dopiero niedawno odkryłam na ali notesiki z czarnymi kartkami, a właśnie takie chciałam mieć. Pierwszy wpis zrobiłam specjalnie na zabawę u Hubki - w czerwcu są to słodkości. To najtrudniejszy temat od stycznia! Nie miałam pojęcia, co wymyślić, więc w końcu zrobiłam coś podobnego do wczorajszej kartki, tylko w wersji mini. Wersja mini wymusiła nieco zmianę formy. Warstw tła jest o jedną mniej i ciut inaczej rozmieściłam papierki i napisy. Wypróbowałam też inną farbę. Poprzednio była to niebieska farba akrylowa Renesans i sprawdziła się świetnie, była matowa i dobrze dawała się tuszować. Ta dzisiejsza to Phoenix i rozczarowała mnie - błyszczy się paskudnie, a tusze się z niej ścierają jak ze szkła. Napisy tym razem wydrukowałam, a cracle accents nie popękały, choć nałożyłam taką samą warstwę jak wczoraj.
W dodatku pomyliłam się i zamiast papieru Canson Illustration użyłam brystolu, na którym świetnie się cieniują markery alkoholowe, ale tusze Distress zupełnie nie! To ten papier, który pokazywałam poprzednio, od tuszu robią się na nim grudki, tusz natychmiast wsiąka, nie da się go przesuwać ani mieszać kolorów. A tam, gdzie zajechałam tuszem na krawędzie, zmatowiły się. Dauberem też ten papier tuszuje się nierównomiernie, w takie dziwne kropki. Muszę się pilnować, żeby znowu nie popełnić tego błędu. Przydałby się papier, który dobrze przyjmuje wszystkie media. Czytałam, że tak działa Lava, ale nie miałam jeszcze okazji spróbować.
Z fotografowaniem tego obrazka też miałam duży problem. Wszystkie te zdjęcia zrobiłam w ciągu minuty w jednym pomieszczeniu, a każde ma inne kolory i te kolory nie przypominają rzeczywistych! Na każdym zdjęciu szczurek wychodzi rozbielony, mimo że taki nie jest! Jest szary, a nie przepalony jak na zdjęciach.
Nie wiem, co z tym telefonem, ale szczurek wychodził przepalony, nawet jeśli tło wychodziło ciemniejsze niż naprawdę!
Jeśli myślicie, że się lenię, skoro nic tu nie wrzucam, to się mylicie. Przez 8 dni robiłam zakładki na 2 wyzwania i pisałam notkę, ale będę mogła ją opublikować dopiero 1.07. Dziś przypomniało mi się o wyzwaniu w TDZ, w którym trzeba było użyć gazety, więc zrobiłam taką oto karteczkę.
Zostały mi już tylko 3 czarne pionowe DLe z Rzeczy z papieru, rozpacz mnie ogarnia, bo od kilku tygodni nie mogę nigdzie takich znaleźć!
Kartka jest łatwa do zrobienia, ale bardzo czasochłonna i bardzo generuje ból i dyslokacje barku. Zaczęłam od powycinania warstw na tło. Wszystkie gładkie papierki to zwykłe kartki z drukarki, natomiast papierki zadrukowane są z gazety, a dokładniej z "Życia na gorąco" (jak się wciągnięcie w robienie kolaży, to docenicie! Aczkolwiek najlepiej się do tego celu nadają "Charaktery"). Polskie napisy są z tej samej gazety.
Ponadrywałam brzegi wszystkim papierkom, a potem pobrudziłam je... herbatą. Serio. Herbata fajnie postarza papier naturalnie, sprawia, że wygląda jak pożółkła ze starości książka. Takiego efektu nie da się osiągnąć tuszowaniem. Ale potem wszystkie papierki i tak potuszowałam na samych brzegach 3 distressami. Jedna z warstw jest też pomalowana na niebiesko farbą akrylową.
Stempel kadłubka bez głowy pochodzi z innego zestawu stempli niż zegar. Z jeszcze innego zestawu pochodzą napisy angielskie. Polskie są wycięte z tej samej gazety co reszta zadrukowanych papierków. Tak się złożyło, że napisy polskie dopasowały się do angielskich i do napisu na zegarze! :)
Stempel najpierw odbiłam na zwykłym brystolu. On się świetnie sprawdza przy kolorowaniu markerami alkoholowymi, ale do tuszów się nie nadaje zupełnie!
Zdenerwowałam się tylko i odbiłam stempel od nowa na Canson Illustration, a potem pomalowałam go tuszami Distress. Robiłam to po raz pierwszy. Odbijałam stemple (poduszeczki) na płycie plexi, którą mam na biurku, pryskałam wodą i nabierałam tusz na mokry pędzelek, jakby to były akwarele. Wykorzystałam tylko 3 kolory - niebieski, różowy i brązowy. Brązowym pokolorowałam buty, a potem jeszcze nałożyłam go trochę na ubrania, żeby wyglądały na podstarzałe i pasowały do reszty kartki. W przypadku takich vintage'owych obrazków nie trzeba umieć kolorować! :D
Na koniec czegoś mi jeszcze brakowało. Żelopisów oczywiście, ale niestety do tej pracy nie pasują. W szufladzie znalazłam podstarzałe cracle accents, więc nałożyłam je w niektórych miejscach z myślą, że nawet jeśli nie zrobią się spękania, to glaze accents też będą dobrze wyglądać. A tutaj, proszę bardzo, spękania są! Najlepiej widać je na butach.
Kartka mi się podoba, aczkolwiek tuszowanie krawędzi tych wszystkich papierów znowu było koszmarem. Ból całego barku aż do nadgarstka. Wszystkie papierki tuszowałam w sumie 4 razy! Po dyslokacji barku próbowałam to robić lewą ręką, ale nie dało rady, więc po nastawieniu wróciłam do prawej ręki.
Wypróbowałam po raz pierwszy różowy tusz Distress Oxide. Mam tylko 2 oxidy i się teraz cieszę, że tylko 2. Może do tuszowania scenescapes się nadają lepiej, ale do kolorowania stempli jednak słabo. Przede wszystkim nie są transparentne, są mleczne. Częściowo zasłaniają wzór, który od tego płowieje. Tutaj to akurat był pożądany efekt, ale gdzie indziej już nie będzie. Po spryskaniu wodą tuszu odbitego na plexi musiałam się uwijać z kolorowaniem, bo bardzo szybko od tuszu oddziela się to mleczko. A po wytarciu tuszu z plexi po oxidach zostają białe, matowe plamy! Zwykłe distressy zmywają się całkowicie i bez śladów. Zwykłe distressy można cieniować (vide: buty), w przypadku oxidów nałożenie kolejnych warstw nie powoduje, że kolor się wzmacnia (różowa bluzka).
Dodam jeszcze jedną obserwację: Papier gazetowy był cienki i błyszczący, ale po przejechaniu po nim mokrą torebką herbaty cały błysk zniknął! Papier jest matowy jak wszystkie inne papierki na tej kartce. Błyszczący by nie pasował.
Ta kartka z powodzeniem może być też męska, wystarczy zmienić jeden napis albo w ogóle tylko przekreślić "a" i dokleić powyżej "e". :)
Myślicie, że to koniec problemów z przydasiami i im podobnymi? To się mylicie! Przed chwilą chciałam wydrukować digisy na wyzwanie u Hubki i do wymiany zakładkowej w Artimeno i co? Drukarka stwierdziła, że format A4 to zły format i wywaliła bad paper size error! Drukowałam na zwykłych kartkach papieru craftowego, gramatura 80gr, jak papier do drukarki, i drukarce, która bez problemu drukuje na papierze 300 gr, to się nie spodobało i zapiekła mi papier w środku. Każe mi go wyjąć, ale jak podnoszę klapę, to żadnego papieru w środku nie ma. Gdzie ona go trzyma? Pod tonerami? Ale one się nie wyjmują, nie ma nigdzie guzika do podważania ich czy coś. Jak mnie mój niezawodny przyjaciel nie poratuje i nie powie mi, jak mam ten papier wyjąć, to leżę i kwiczę, bo nie wydrukuję także wniosku do fundacji o zwrot za leki, więc nie będę mieć kasy na leczenie w czerwcu. W EDS6a wszystko ma tak duże znaczenie, od byle czego zależy życie, przetrwanie. Zupełnie nie mam siły na żadne dodatkowe (czyli jakiekolwiek poza chorobą) ekscesy i problemy. :(
Ale ostatnio znalazłam taki artykuł [klik]. Zupełnie nie dziwią mnie wyniki tych badań! Moja small art, jak to mówi Maremi, sprawia, że wstaję rano z łóżka, zwłaszcza odkąd czytanie przestało działać w ten sposób. Zastanawiam się, czy i kiedy demencja czy niesprawność odbiorą mi i small art, i co wtedy zrobię. Co robią w takich sytuacjach ludzie z demencją? Jak żyją? Jak wstają rano? Jak zabezpieczają się przed samobójstwem? To pytania całkiem serio, bardzo bym chciała to wiedzieć. Pacjenci z demencją naczyniową bardzo wcześnie zdają sobie sprawę ze swojej demencji, a ten rodzaj demencji nie zmienia osobowości, więc nie mogę liczyć na to, że nagle przestanie mi zależeć i zostanę nierobem, który ma w nosie wszystko i tylko leży do góry brzuchem.
Tak więc póki mogę, wstaję i robię. Cokolwiek mogę. W tym roku (po 1.5 roku bez jakiejkolwiek manii w ogóle) moje ultrakrótkie cykle się wydłużyły. Teraz manie nie trwają po kilkanaście minut, a dzień, czasami nawet dwa. To mi pozwala robić prace mediowe, które wymagają dużo czasu na robotę, a także schnięcie. Ten kolorowy ogródek zrobiłam na wyzwanie ScrapElektrowni pt. Zabawka. Chodziło mi o zestawienie szarego PRLu lat 70. z moim własnym światem autystycznym, w którym nie ma żadnego focal point. My nie widzimy lasu, tylko poszczególne drzewa, nie widzimy ogrodu, tylko poszczególne kwiaty, a każdy jest równie ważny i równie szczegółowy.
Na zdjęciu oczywiście ja z wagonikiem. Nigdy nie wychodziłam z domu bez niego. Jeśli rodzice próbowali mnie do tego zmusić - następował meltdown. Jeśli wagonik się przewrócił, następował meltdown. Jeśli ktoś chciał mi go odebrać, następował meltdown. To był jedyny sposób, żeby zmusić mnie do siedzenia w wózku. Takie ciągnięcie zabawki na kółkach jest bardzo typowym zachowaniem w ZA. :) To najlepsza zabawa! My się nie bawimy w udawanie, zabawa musi mieć sens, a udawanie go nie ma.
Na tło nakleiłam gazę, pokryłam ją gessem, a potem metalicznymi woskami Cadence. Okazały się sympatyczniejsze w użyciu niż woski Pentartu. Mają boskie kolory - błękitny jest śliczny, a ciemnoturkusowy okazał się brunatny! Jest idealny, takiego właśnie szukałam. W prawym górnym rogu naniosłam słońce przez maskę, ale okazało się, że tuszu praktycznie nie widać, nałożyłam więc na niego medium tęczowe. Przejęło żółty kolor tuszu i wygląda świetnie, ale nijak nie udało mi się go uchwycić na zdjęciach.
Potem odbiłam kwiaty, żeby wiedzieć, gdzie je potem naklejać. Odbiłam je też na brystolu i pokolorowałam, czym się dało. Nie mam żadnego pełnego kompletu markerów, więc użyłam wszystkiego - markerów alkoholowych, FC Pitt, kameleonowych żelopisów (oczywiście!), Sakura Glaze i Gelly Roll. Niby coś tam cieniowałam, ale spod Glaze'ów tego nie widać. :)
Użyłam też konturówki Pentartu, żeby zrobić przezroczyste perełki, ale okazało się, że nie schną! Po 2 dniach przykleiła się do nich książka i musiałam ścinać perełki nożyczkami, bo odkleić się nie dało. Było to dla mnie duże rozczarowanie, bo tę konturówkę kupiłam z polecenia.
Kwiatki powycinałam i przykleiłam warstwowo. Niestety do tych wosków też nie da się nic przykleić, kosteczki 3D się odklejają i pewnie będę musiała wszystko poprawiać taśmą z dyspensera.
Na tym spacerze byłam z tatą i dziadkiem, dwoma najważniejszymi mężczyznami mojego życia. Myślę, że to był rok 1977. To musiało być w tym samym okresie co zdjęcie z dziadkiem z poprzedniej pracy, mam na głowie tę samą czapkę. ;)
Taki oto scrap (LO, scrap, wpis do smasha, kartka - to może być wszystko!) powstał na zabawę w ScrapElektrowni. Tematem było wspomnienie, ale miało być w kolorze, nie w sepii czy B&W.
Chyba nigdy w życiu nie miałam tylu problemów z jakąkolwiek pracą. Zaczynałam od nowa kilka razy! W końcu wyszło coś, co zupełnie nie przypomina pracy, jaką widziałam w mojej głowie. Naprawdę nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby na całe tło położyć siatkę. Myślałam o gazie, ale ostatnio zrobiłam 3 kartki, które ją miały na tle, więc chciałam spróbować czegoś nowego. Przyklejenie jej na gel medium było proste, nałożenie na nią przezroczystego gessa też. A potem... Potem zaczęły się problemy z farbami akrylowymi. Z 9 farb Dylusions aż 6 wyschła! Są twarde, nie do wymieszania, a jak próbuję rozcieńczać wodą, to tylko woda zabarwia się na niebiesko, ale nie da się nią malować, bo jest zbyt rozcieńczona, a do tego jest pełna grudek, jak niebieski ser biały. Próbowałam z kilkoma i się załamałam. Zamalowałam wszystko od nowa białym gessem, które zabarwiło się na błękitno. Myślałam już, że to koniec, że praca do wyrzucenia. Opis tego zajmuje akapit, ale mnie te próby zajęły kilka godzin! W ZA przejście od jednej czynności do drugiej jest bardzo trudne, z wiekiem coraz trudniejsze, nie byłam w stanie tego przerwać, choć frustracja rosła. Nie za bardzo chciałam barwić całe tło woskiem, bo już przy kartkach było to trudne, a tutaj jedno tło jest prawie jak 2 kartki kwadratowe. Ale nie miałam wyjścia. To była droga przez mękę, ta duża siatka kaleczyła opuszki palców, zdzierała naskórek, przecinała skórę, ból był ogromny i jeszcze dziś go czuję, a skaleczenia, jak zawsze w EDS6a, będą się goiły bardzo długo, mimo że są takie płytkie. Ale to zrobiłam!
Potem pastą strukturalną nałożyłam drzewo przez maskę i z pomocą gel medium nakleiłam koronkę. Większość rzeczy naklejałam za pomocą gel medium, bo Magic nie radzi sobie z woskiem, w ogóle nic się do tego wosku nie da przykleić inaczej niż na gel medium albo na taśmę z dyspensera, co też robiłam.
Kiedy tło schło (a schło godzinami, bo nagrzewnica rozpuszcza wosk, zamiast go suszyć, więc nie można jej użyć), postanowiłam pierwszy raz w życiu pobawić się tuszami alkoholowymi. Maluje.pl nie może mi jakoś dosłać Yupo od 24 maja (choć chwalą się wysyłką w 48h), a Lavy jeszcze nie było (teraz już jest! i jest dużo tańszy od Yupo!), więc użyłam kalki z ali. Użyłam tylko 2 kolorów tuszów, zielonego i niebieskiego. Wzorki wyszły cudnie! W miejscach, gdzie kolory na siebie nachodziły, nasypałam trochę brokatu. Nie mogłam się zdecydować, czy embossować listki, czy je wyciąć maszynką, więc postanowiłam zrobić jedno i drugie. I tu znowu schody. Okazuje się, że nie da się nic wyciąć! Nie da się z kalki wyjąć wyciętych elementów, bo się zwyczajnie drą, nawet jeśli się skrajnie uważa. One są niedocięte, mimo, że je wałkowałam aż 4 razy, a kalka jest cieniutka. Wykrojniki są dobre, bo je sprawdziłam wcześniej. Jak już się z kolejnym wykrojnikiem udało wyciągnąć jakieś listki w całości, to z kolei nie dało się powyciągać ażurów z listków, ze środka. Widać to na zbliżeniach - z tych listków książkowych nie wyciągałam wszystkich ażurów celowo, bo tak się lepiej przyklejały, ale z listków kalkowych się ich wyciągnął nie dało, bo kalka się darła. W ten sposób musiałam zrezygnować z liści paproci, które zaplanowałam, a które wyglądałyby najpiękniej (to właśnie je widzicie na zdjęciu wyżej - w strzępach). Ten kawałek kalki został całkowicie zmarnowany. :(
Z embossingiem też miałam problem. Zapomniałam, że biały puder Agaterii jest w rzeczywistości przezroczysty, więc jednego grzyba musiałam potem obrysować żelopisem, żeby go w ogóle było widać, tak samo jak wszystkie listki z kalki. Resztę grzybów embossowałam na złoto. Puder rozpuszczał się błyskawicznie, ale mimo użycia gąbki antystatycznej i "wydmuchania" nadmiaru pudru i tak zostało go zbyt wiele, co też widać wyżej. Naprawdę nic się nie układało przy tej pracy!
Potem miałam duży problem z przyklejaniem tych listków. Wymyśliłam sobie, że wkleję je tylko u dołu, i że będą odstawać, że nie będą naklejone na płasko. I znowu zonk! Kalki nie dało się przyklejać niczym! Już wiedziałam, że na Magic nie będzie się trzymać wosku, więc użyłam gel medium, po czym kalka zwinęła się w rulon i koniec pieśni! Rozwinięcie jej wymagało megacierpliwości, w dodatku stało się jasne, że każdy listek z kalki posmarowany gel medium trzeba już przykleić na płasko, bo inaczej się nie da. Przykleiłam tak 3 grzyby, a potem zastosowałam taśmę z dyspensera (dwustronna taśma z rolki też nie klei się do wosków!). Kalka niestety się przyklejała do dyspensera, ciężko było ją oderwać, żeby nie podrzeć, podobnie było z listkami z kart książki, ale opłacało się męczyć, bo przynajmniej w części te listki nie są płaskie (płaskie są tylko w miejscu przyklejenia).
Jak się obchodzić z kalką? Pierwszy raz w życiu jej używałam. Embossing daje radę, wygodnie się potem te elementy wycina, ale jak je przyklejać? Czym, żeby nie były przyklejone w całości, tylko u dołu? I jak z niej cokolwiek wycinać maszynką, żeby było docięte i nie rwało się przy wyjmowaniu? A rwie się nie tylko przy wyjmowaniu z wykrojnika, ale też przy oddzielaniu wyciętego elementu od reszty kalki. Jak to robicie?
Dużym zaskoczeniem był dla mnie chrobotek. Miałam z nim styczność po raz pierwszy. Wcześniej byłam przekonana, że jest suchy, tak jak suszki suszone bez spłaszczania w książkach, tymczasem on jest aksamitny w dotyku i giętki! Można go formować, dociskać i nie kruszy się. Zakochałam się w nim i chyba będę go częściej używać, zwłaszcza że występuje w różnych kolorach, bo się go farbuje.
Dokleiłam też zwierzątka: tekturkowe ptaszki, metalowego szczurka i stempelek... nie wiem, co to za zwierzak, może Wy wiecie? Na wiewiórkę nie wygląda. :) Różne detale pokolorowałam kameleonowymi żelopisami - zielonym, niebieskim i żółtym. To ogólnie są 3 kolory, jakich używałam w tej pracy, aczkolwiek celowo wybierałam wersje metaliczne i kameleonowe. :) Na koniec dodałam trochę mikrokulek i dokleiłam koraliki w kształcie serduszek.
Media metaliczne i kameleonowe sprawiają, że praca się mieni - jak to zawsze u mnie. Dodatkowo na szklane mikrokulki posypałam trochę białego brokatu.
Nie wiem, jakim cudem w ogóle powstała ta praca. Same trudności z mediami, techniczne, wystarczyłyby, żeby wychrzanić to wszystko do kosza, a ja dodatkowo byłam na sześciokrotnej dawce buprenorfiny. Wyobraźcie sobie, że bierzecie sześciokrotną dawkę morfiny. Wystarczyłoby, żeby się zabić pewnie. W EDS6a taka dawka to cukiereczek - nie działa na ból w ogóle. Buprenorfina (z powodu GOMD) działa w EDS6a 40-krotnie silniej. 40-krotnie, to nie pomyłka! Jedna dawka buprenorfiny działa w EDS6a 40-krotnie silniej niż jedna dawka morfiny, a ja wzięłam 6 takich dawek. 6 dawek 40-silniejszych niż morfina. Taka dawka tylko trochę zmniejsza ból, nie likwiduje go. Nigdy. A na co dzień biorę dawkę 3-krotną. To tak jakbym brała jednorazowo 120 tabletek morfiny. 2 razy dziennie, czyli 240 na dobę. I to nie działa, sam ból, bez innych objawów, wyłącza mnie z życia i uniemożliwia zrobienie czegokolwiek, podstawowych czynności nawet wokół siebie samej. Kiedy robię kartkę, pot się ze mnie leje tak, że mimo ręcznika na szyi i plecach mam przemoczone ubranie - jakbym je dopiero co wyjęła z pralki - włosy i obie poduszki przeciwodleżynowe (jedną pod pupą, drugą za plecami). Odwadniam się błyskawicznie, a wysiłek powoduje, że często przestaję oddychać. To, że jestem mokra, powoduje infekcje. Nie wychodzę z domu, a mimo to mam infekcje na okrągło, nie ma miesiąca bez antybiotyku. Ostatni antybiotyk spowodował zakrzepicowe zapalenie żył. A sama infekcja górnych dróg oddechowych jest zagrożeniem życia, bo w EDS6a nie jest się w stanie samodzielnie odkrztusić flegmy. Odruch kaszlu powoduje dyslokacje kręgów, żeber i obojczyków, a także przełyku.
I to tylko kilka z setek objawów, z którymi każda szóstka żyje na co dzień, nie od święta. A mnie od września ciągle nie udaje się uzbierać pieniędzy na respirator. Jest coraz cieplej. Ciepło co prawda zmniejsza ból i ilość infekcji, ale nasila hipotonię, która powoduje, że nie jestem w stanie samodzielnie oddychać podczas godzin bezdechów. Nie oddychasz = nie żyjesz.
Jeśli dotarliście do tego miejsca, to jesteście super! :)
Opowiem Wam w nagrodę o moim dziadku. Dziadek Jurek był mężem babci Heleny, która tutaj tańczyła kankana na stole. Nie ustępował jej cudownością. W każde ferie, wakacje i święta wyjeżdżałam z Warszawy na Zagłębie, do innego miasta, w którym jednak miałam pewnie lepiej niż moi rówieśnicy na wsi! Dziadek miał w środku miasta cudowną enklawę, ogród ze starymi drzewami, drzewami owocowymi, warzywami, kwiatami i zwierzętami. Spędzałam tam z nim całe dnie od wczesnego dzieciństwa. Dzieliliśmy miłość do przyrody i zwierząt. Właśnie dlatego na mojej pracy są rośliny i zwierzęta. Bez dziadka nie byłabym tym, kim dziś jestem.
8. Coś dla siebie (zawsze mam problem z tym, że moje prace idą w świat, a ja żadnej nie mam na własność, żeby cieszyć oczy - smash jest dla mnie :))
(do 20.06)
14. Tajemnicza dama w koronkach - to ja. :) Praca z koronką, wykonana dla kobiety i z wizerunkiem młodej damy. :)
(do 11.06)
Wyzwania tak mnie motywują w tym roku, więc dopóki mam manię - korzystam! A mania w tym roku ma cykle dłuższe niż 15 minut, można w tym czasie cokolwiek zrobić, więc jestem happy! :) Nie wiem, nie umiem sobie wyobrazić, co będzie, jeśli za jakiś czas nie będę w stanie robić i tego, jeśli nie będę mogła spędzać poza łóżkiem i tych kilku godzin dziennie. Samo czytanie i oglądanie filmów mi nie wystarcza, nie skupia mojej uwagi wystarczająco, muszę w tym czasie coś jeszcze robić. Wolałabym umrzeć, zanim to się stanie.