Wczorajszy dzień zupełnie wypadł mi z kalendarza, większość dzisiejszego też. Jest ciemno, zimno, paskudnie, bólowo. Nie ma ani siły, ani ochoty na jakąś fajną zabawę z papierkami, chociaż pomysły są. Za to dziś zrobiłam szybki obrazek planowany od miesięcy, bo pasuje do mojego nastroju. Obrazek symboliczny, bo nie starczyło by miejsca dla wszystkich moich zmarłych, ale jego znaczenia chyba nie muszę tłumaczyć.
I tym razem też wszystko wyszło inaczej, niż chciałam. Miałam nadzieję, że wykałaczka będzie pisać takie cieniutkie literki jak jej końcówka, ale niestety. Twarze chciałam mieć białe, no ale przecież biały tusz w dalszym ciągu nie odbija się i nie zostawia śladu. Odbiłam je szarym distressem.
Do tła użyłam 3 farb: 2 akrylowych szarej i srebrnej, 1 srebrnej distress stain. Wymieszałam je i naniosłam na tło suchym pędzlem. Srebrne drobinki widać jednak tylko pod światło, bardzo delikatnie. Napisy zrobiłam wykałaczką, chciałam, żeby wyglądały jak graffiti na ścianie. To też nie wyszło, ale trudno. Może kiedyś uda mi się to zrobić tak, jak bym chciała.
Dawno już nie miałam takich problemów ze zrobieniem zdjęć - zawsze są problemy, bo mimo że niby jest lato, od paru lat latem też jest za ciemno, słońce ciągle za chmurami. Dziś było ciemno od rana, lało, nawet w samo południe zdjęcia wychodziły nieostre i z kolorami wziętymi całkiem z sufitu. Ale kilka się zrobić udało. Najlepiej wychodziły te robione na zabałaganionym biurku w sypialni, gdzie nie mam nawet jak ustawić tła czy czegokolwiek. Pokażę Wam potem, jak to wyglądało, to śmiechniecie. :)
To pierwsze zdjęcie, jakie wyszło, czytaj: pokazało tę pracę najbliżej temu, jak ona faktycznie wygląda. Co prawda nie widać, że masa elementów jest metaliczna, ale kolory są odtworzone dość wiernie. Dopiero jak to wyszło, zaczęłam kombinować z tłem, ale że nie było miejsca, a papiery były mniejsze niż A4, to i tak musiałam ciachać:
Tak to wygląda i ogólnie tyle mam miejsca na robienie czegokolwiek. Czasami nawet mniej, bo wszystko muszę mieć pod ręką, żeby nie wstawać, więc wszystko, co potrzebne, od razu kładę na biurku. Klawiatura oczywiście wtedy z biurka wylatuje, więc odpada możliwość pisania. :)
Pracę wstępnie planowałam zrobić na wyzwanie jesienne z rudą kitą, ale nic z tego nie wyszło, bo okazało się, że dziewczynce ruda kita nie pasuje za skarby świata. :) To była szybka kartka, zrobiłam ją w "tylko" jeden dzień, ponieważ nie musiałam praktycznie wyciągać mediów ani kolorować. I tło, i wszystkie wycięte elementy to pozostałości po zabawie z monoprintingiem jakiś czas temu. Poza tłem, buźką i łapkami wszystkie elementy są wycięte ze zwykłego papieru z drukarki, na którym czyściłam wałek. Tak, to są śmieci, które zatrzymałam, bo a nuż... :)
Sięgnęłam po wykrojnik składany, bo po meduzie obiecałam sobie, że wreszcie zacznę ich używać. Dotąd używałam niemal wyłącznie wykrojników tłowych - ramek, serwetek itp. Nie umiem używać wykrojników, które mają być główną ozdobą kartki, przez co całe mnóstwo takich wykrojników leży od bardzo dawna w pudle. Tylko raz złożyłam wykrojnik sówek i było to tak wyczerpujące fizycznie i psychicznie, że potem nigdy tego nie powtórzyłam. Teraz wybrałam łatwy wykrojnik, żeby się nie denerwować. ;)
Przy okazji odkryłam, że jeśli podłożę wykrojnik pod papier ostrzem do góry, to element się wytnie w lustrzanym odbiciu. Odkrycie roku! :) Drzewko mam odwrotnie, ale już nie mogłam wyciąć go ponownie, bo nie da się powtórzyć plam powstałych w monoprintingu. Cóż, i tak nikt nie zauważy. :P
Po wycięciu wszystkiego zaczęłam się bawić z kolorowaniem. Twarz i dłonie pomalowałam promarkerami i to było jedyne kolorowanie tym razem, bo reszta elementów miała już swoje plamy - w monoprintingu używałam tym razem wyłącznie farb akrylowych. Obrysowałam prawie wszystkie elementy czarną poscą (tzn. te, które tego potrzebowały). Drzewku dorysowałam trochę faktury i nastemplowałam pismo. Border obrysowałam miedzianym touch penem, dodałam też trochę białej poski. Miałam z nią problemy, raz pisała bez problemów, raz nie chciała. Np. na włosach żaden biały żelopis pisać nie chciał, chociaż to taka sama farba akrylowa jak na reszcie elementów.
Musiałam jakoś pozakrywać białe rogi tła, na które skarżyłam się w poście o monoprintingu, więc na dole odbiłam stempelek brzegowy, a na górze nakleiłam border z zestawu z jednorożcem. Dorysowałam czarne farfocle po bokach. Ponaklejałam wszystkie elementy. Na wszystkie 3 serduszka nałożyłam holograficzny glitter pen Vivy.
Dość długo zastanawiałam się, czy w ogóle dodawać jakiś napis, czy białe tło napisu nie zepsuje efektu. Najbardziej pasowałoby mi wydrukować napis na takim samym tle jak górny border, ale to było niemożliwe. Ta kartka już była pocięta, a poza tym nie wiem, czy drukarki umieją drukować na metalicznych farbach akrylowych, w dodatku fakturowanych? Wałek dał taki efekt, jakbym złożyła kartkę po pomalowaniu i złączyła mokrą farbą.
Faktury ta kartka ma sporo. Przede wszystkim mocno się mieni - taki niesamowity efekt daje miedziana farba metaliczna na tle. Są nią zrobione kropki, a poza tym tu i ówdzie wytarłam wałek. Błękitna farba na tle też jest lekko metaliczna. Z kolei ta fioletowa wyszła, jakby była zamszowa. W dotyku sprawia wrażenie wytartego zamszu. Z kolei glitter pen jest chropowaty. Bardzo to wszystko miłe dla dotyku i dla oczu. Ta praca i poprzednia, z domkami, działają jak gniotki dla aspich - można patrzeć godzinami, jak się mienią, co fantastycznie uspokaja. Normalnie mam do tego długopis, w którym w wodzie przelewa się tęczowy glitter, ale te prace też się sprawdzają. :D To powyższe zdjęcie zrobiłam, żeby pokazać, jak wiele jest tam metalicznych elementów. Wszystkie kropeczki są metaliczne, ale pod tym kątem zaświeciły się tylko te na dole. Monoprinting zaskakuje - za to lubię media. :)
Ostatecznie wybrałam cytat z Dawida Grosmana, z książki, której akurat nie czytałam, "Wchodzi koń do baru". Opis brzmi ciekawie, a kiedyś recenzowałam świetną książkę autora "Kto ze mną pobiegnie", więc może i ta będzie dobra.
***
Pracę zgłaszam do lipcowego wyzwania u Hubki - rośliny :)
Poniżej długa notka. Jeśli komuś nie chce się czytać, to może przejrzeć same zdjęcia, a opis pracy znajdzie na dole wpisu, pod filmem. Ale to ważna notka i byłabym bardzo wdzięczna, gdyby przeczytały ją szczególnie te osoby, dla których różnica między biblioteczką a bieliźniarką jest nieistotna. :)
Dziś będzie o tym, dlaczego piszę tego bloga tak, a nie inaczej. Co prawda pisałam o tym już kilkakrotnie, a linki do tych notek są przypięte w menu, ale widzę, że Czytelnicy bez demencji zapominają szybciej niż ci z demencją. :D
1. Przede wszystkim piszę takiego bloga, jakiego sama chciałabym czytać. Oglądam dziesiątki blogów i poza tutorialami niemal nigdzie nie ma nawet prostych opisów, jak dana praca była zrobiona i jakich mediów do niej użyto. I nie chodzi mi o detaliczne nazwy papierów czy numery Copiców, choć byłoby miło, ale o samo zapisanie, że użyto papierów, a nie tła robionego samodzielnie, albo że stemple pokolorowano markerami alkoholowymi, a nie np. akwarelami (bardzo często nie można się domyślić, czym stemple były kolorowane, więc nie wiadomo, jak osiągnąć dany efekt), albo że użyto farby kredowej, nie akrylowej itd.
Sama nie zapisuję listy produktów, bo nie prowadzę w ogóle takiej ewidencji. Jeśli ktoś będzie czuł potrzebę dowiedzenia się szczegółów, jakiej firmy była ta pasta czy farba, to sprawdzę i doprecyzuję, ale i bez dopytywania wiadomo, jakie to było medium. Nazwy produktów pojawiają się u mnie, kiedy chcę coś szczególnie polecić albo odlecić, żeby inni nie musieli się naciąć tak jak ja.
Jeśli korzystam z jakichś konkretnych technik, to wymieniam ich nazwę. Jeśli z tutorialu - to mówię czyjego. Żeby każdy mógł znaleźć źródło i się nauczyć czegoś, co mu się akurat spodoba.
To są podstawowe rzeczy, podstawowe informacje, absolutne minimum, które autysta MUSI mieć, żeby w ogóle móc zacząć.
2. Jeśli cokolwiek wychodzi nie tak, jak powinno, bez winy scrapującego; albo jeśli dana czynność powoduje dyslokacje, ból, urazy, meltdown itp., to i autysta, i edesiak MUSZĄ to wiedzieć. Jak inaczej mają podjąć decyzję, czy w ogóle są w stanie tę czynność wykonać albo czy są w stanie wytrzymać jeszcze więcej bólu? A co jeśli nie są w stanie samodzielnie się nastawiać? Meltdown w EDS6a drastycznie zwiększa szanse na pęknięcie serca, nie każdy ma ochotę ryzykować życie, żeby zrobić kartkę. Przykład? Gdyby autorka tutorialu na tuszowane tło do okrągłej kartki z syrenami powiedziała na wstępie, że tusz nie rozkłada się równomiernie, tylko tworzą się tysiące kropek, nie ryzykowałabym. Bo mimo że finalnie wyszło dość fajnie, to jednak ten efekt nie jest wart ryzykowania życia. Ale nawet gdybym była idealnie zdrowa, to od tutorialu oczekuję dokładnego opisania techniki, a podstawową informacją w tym przypadku jest uprzedzenie widzów, że gelli plate trzeba najpierw czymś specjalnym posmarować, żeby tusz rozkładał się równomiernie. Tego zabrakło tam, więc u mnie nie może. :)
3. Z tych samych powodów, co wyżej, na moim blogu nie może zabraknąć informacji, co nie wychodzi, a jeśli to możliwe, to jak temu zaradzić. Tutoriale nie zawsze się sprawdzają. Czasami ktoś czegoś ważnego nie dopowie, czasami nasze media zachowują się inaczej niż media w tutorialu, czasami ruch mimowolny coś zniszczy itd. Wcześniej to mi już przekreślało całą pracę, ale odkąd skupiłam się na pracach mediowych, nie mam takiego problemu (gdyby scraperzy o tym pisali na blogach, nie straciłabym paru cennych lat na samodzielne dochodzenie do tego). W mediach nie wszystko musi być idealnie, bo na tym polegają media, że są nieprzewidywalne. Tak naprawdę może się coś mocno spartolić, ale nie wszystko jest stracone. Jeśli media nie zachowują się tak, jak chcieliśmy, to niestety nie da się już zrobić takiej pracy, jaką mieliśmy w głowie. To jest nieodwracalne. Np. ostatnie prace ze szczurkami i grzybami. Te prace miały wyglądać kompletnie inaczej. Już samo tło nie wyszło - miało być bardzo delikatne, tusze miały być jasne, pastelowe, tymczasem kolory wyszły mocne. Wzorki miały być płaskie, a wyszły fakturowane, miały być białe, a wyszły perłowe (na zdjęciach wyglądają wręcz jak srebrne). Cóż, to już przepadło. Już nie zrobimy takiej pracy, jaką mieliśmy zrobić. Kolory są zepsute nieodwracalnie, nie da się ich rozjaśnić, trzeba by zrobić nowe tło od zera.
Praca się spartoliła nieodwracalnie. Możemy teraz albo zacząć robić od nowa taką pracę, jaką mamy w głowie, albo kontynuować z tą spartoloną i stworzyć jakąś inną pracę ZAMIAST. Bo spartoliło się jedynie tło do pracy z naszej głowy, ale to, które wyszło, można przecież wykorzystać do czegoś innego. Nie wyjdzie nam praca zamierzona, ale może wyjść jakaś inna. I ta inna może nie będzie spartolona. W tej innej właśnie takie tło może być atutem. I tak się właśnie stało w tej pracy szczurkowej. Za to lubię media. Rzadko wychodzi mi to, co chciałam. Zawsze coś się musi spieprzyć. Ale z tego spieprzenia może wyjść coś innego, coś udanego. I owszem, od razu widać, że to nie jest ta kartka, której obraz nadal widzę, więc tak, jest totalnie spartolona. Ale nie jest wcale gorsza od tamtej. Jest tylko inna.
To tak, jakbym zamówiła biblioteczkę, a stolarz spartoliłby robotę, robiąc bieliźniarkę. Bieliźniarka jest prześliczna, wyszła zachwycająco, ludzie są zachwyceni i nie widzą, co niby tutaj jest nie tak, przecież idealna bieliźniarka, nieprawdaż, ten stolarz marudzi! Ale nie zmienia to faktu, że robota jest spartolona, bo bieliźniarka to nie biblioteczka. Dopóki nie robi się tej biblioteczki na zamówienie, to nic nie szkodzi. Bieliźniarka jest ładna, więc na pewno ktoś ją kupi. Ale takie partolenie roboty wyklucza pracę na zamówienie. A po jakimś czasie i tak pojawia się frustracja, bo nie jest się w stanie zrobić tego, co się zamierzało, tylko zawsze wychodzi coś zupełnie innego. Raz na jakiś czas można to znieść, a nawet wykorzystać do ćwiczeń, do eksperymentowania, ale pomyślcie, jak się musi czuć taki ktoś, kto nie jest w stanie wyrazić siebie, bo zawsze wychodzi mu coś innego, jakby praca innego artysty? Frustrujące, prawda?
To teraz pomyślcie jeszcze, że osoby z ZA mają 2 razy więcej synaps, więc ich emocje są znacznie silniejsze, a hamowanie emocji w ich przypadku jest wielokrotnie słabsze niż u Was. To oznacza, że nie tylko silniej czują, ale wszystkie emocje wzbudzają się u nich bardzo łatwo, przy minimalnym bodźcu, który dla innych jest niewyczuwalny, a hamowanie niemal nie zachodzi, więc takie silne i rozhamowane emocje, których nie da się opanować, powodują meltdown albo shutdown. Jeśli ZA jest akurat objawem EDS6a, to każdy taki meltdown czy shutdown może spowodować śmierć chorego. Pęknięcie serca jest główną przyczyną śmierci w 6a i nie potrzeba do tego nawet meltdownu, to zagrożenie istnieje cały czas. Wystarczy, że puls podniesie się jednorazowo, np. kiedy zadzwoni budzik, domofon albo wystąpi jakiś inny, nagły, wysoki dźwięk czy w ogóle bodziec. Nie ma na to leku. Panować można jedynie nad swoim zachowaniem, ale nie nad wzbudzaniem emocji i nie nad pulsem. Leki obniżające puls są bezużyteczne, bo wszystkie mają zbyt długie działanie. Jeśli choremu poda się lek w czasie meltdownu, to on obniży puls nie tylko na czas meltdownu, ale na dużo dłużej, a to oznacza, że po ustąpieniu meltdownu chory może z kolei umrzeć na zapaść, bo jego puls będzie wtedy zbyt niski.
Owszem, taki chory mógłby nic nie robić, nie mieć pasji, tylko leżeć i gapić się w sufit, bo tak byłoby bezpieczniej. Tylko po co wtedy żyć? Po to jest ten blog, żeby było wiadomo, jak coś zrobić bezpieczniej, albo móc podjąć decyzję, że nie zrobi się tego, tylko co innego. Takich podstawowych konkretów na innych blogach nie ma W OGÓLE. :/
4. Jako początkująca scraperka kilka lat temu zniechęciłam się do scrapowania na ponad rok i niewiele brakowało, a nigdy bym do niego nie wróciła. Wiecie dlaczego? Bo wszystkim scraperom wszystko wychodzi od razu! Nikt nigdy nie popełnił błędu, nikomu nigdy się nic nie spartoliło bez ich winy. Wszystkim wychodzi od razu za pierwszym razem, bez usterek. A mnie nie! To dokładnie tak, jak było w podstawówce: do 13. roku życia byłam przekonana, że jestem gorsza od innych, bo wszyscy inni są w stanie normalnie funkcjonować przy skrajnym bólu, wiotkości i niepełnosprawności. Dopiero kiedy miałam 13 lat, przypadkiem dowiedziałam się, że po pierwsze - nikt z tych ludzi nie doświadcza skrajnego bólu, wiotkości i niepełnosprawności, po drugie - skrajny ból, wiotkość i niepełnosprawność nie są normalne i trzeba coś z tym zrobić, po trzecie - inni histeryzują nawet przy zwykłym przeziębieniu czy pobieraniu krwi. Nikt mi o tym wcześniej nie powiedział! Nikt mi nie powiedział, jaki objaw jest normalny, a jaki nie. Tak samo jak blogerzy nie mówią innym autystom, że popełniają błędy (i jak ich uniknąć), że różne media mogą zadziałać tak czy siak (i nie zawsze tak, jak widać na zdjęciach), że sami tkwili na początku w niedoskonałości jeszcze dłużej niż autyści. :) Mnie też nikt tego nie powiedział. No to ja im to mówię!
Przyjrzyjcie się blogom scrapowym. Jeśli w ogóle jest opis tworzenia, to zawsze wszystko wychodzi idealnie. Farby nie podciekają pod maski, tło jest zawsze idealnie potuszowane i nikt nigdy nie rozumie, kiedy się pyta, co zrobić, żeby nie było wyblakłe (a wystarczyłoby powiedzieć, że to zależy od papieru!), biały żelopis zawsze idealnie pisze po każdej powierzchni itd. U mnie tak nie było nigdy i po tych wszystkich latach nadal nie jest. Gdybym nie odkryła mediów i nie nauczyła się (sama!), że niedociągnięcia tutaj nie mają aż tak wielkiego znaczenia, to zniechęciłabym się i nie wróciłabym już do scrapowania. Autysta nie zajmuje się dziedzinami, w których nie ma szans być dobry, a w pracach manualnych nie ma takiej szansy, bo ma dyspraksję. Edesiakowi z kolei każdą pracę niszczą ruchy mimowolne, ból, kontuzje i zagrożenie życia. Po obejrzeniu tysiąca blogów, na których wszyscy pokazują, jak idealnie im wszystko zawsze wychodzi, autysta i edesiak stwierdzają, że są do niczego, bo kiedy robią tak, jak jest napisane na blogach, to nie wychodzi. Nie wychodzi! Nie są jasnowidzami, więc się nie domyślą, że swoje błędy scraperzy po prostu ukrywają.
W dodatku ciągle słyszą, że trzeba próbować, że praktyka czyni mistrza. Nikt im nie powie prawdy, że tak nie jest! Autyści nie uczą się poprzez popełnianie błędów. Poprzez popełnianie błędów to możemy się jedynie nauczyć powtarzania błędów, ciągle tych samych. Żeby się ustrzec przed zapamiętaniem błędów, trzeba ich nie popełniać i nie oglądać (żeby móc pracować jako redaktor, musiałam zrezygnować z czytania usenetu!). Pamięć absolutna zapamiętuje wszystko od pierwszego razu, więc potem odtwarzamy w nieskończoność te pierwsze błędy, co je jeszcze bardziej utrwala. Jak się ma taką pamięć, to trzeba od razu robić dobrze. To oznacza, że najlepszym sposobem nauki jest nie próbowanie milion razy, tylko zrobienie czegoś od razu poprawnie. Jest na to sposób: oglądanie setek, tysięcy takich prac, jakie by się chciało robić samemu. Wtedy utrwalają się od razu dobre wzorce. A że nie da się od pierwszego razu zrobić dobrze jakiejś megaskomplikowanej pracy, to po prostu trzeba zaczynać od łatwiejszych prac - od takich, które po obejrzeniu od razu jest się w stanie zrobić poprawnie. Potem wybiera się coraz trudniejsze prace. A po obejrzeniu paru tysięcy prac nie ma się już pewności, czy to nasz pomysł, czy gdzieś to już widzieliśmy. :)
Jeśli masz EDS6a (albo tylko ASD), to najlepiej nauczysz się scrapować, przeglądając tysiące prac na Pintereście. :)
5. Od kilku lat dziękuję sobie, że bloga o EDS piszę od samej diagnozy, od początku. Wtedy jeszcze nie był mi potrzebny, bo wiedzę o 6a miałam w głowie. Ale demencja postępuje i może na co dzień nie zauważam jakichś mocno drastycznych zmian, ale od 2-3 lat wielokrotnie okazywało się, że piszę go także dla siebie. Jest dla mnie kopalnią wiedzy o 6a tak samo jak dla innych, bo nie jestem już w stanie zapamiętywać całej tej wiedzy. Jestem też sobie wdzięczna, że od pierwszej notki wszystko dokładnie taguję, dzięki czemu w tej chwili łatwo jest odnaleźć jakąkolwiek informację na blogu.
Przy poprzedniej notce uświadomiłam sobie, że z tym blogiem stało się dokładnie to samo: stał się bazą wiedzy nie tylko dla innych autystów i edesiaków, ale i dla mnie samej. Nie przewidziałam tego, kiedy zaczynałam go pisać dla innych. Nie wierzę w karmę, bo widzę, że zło jakoś nie wraca do tych, którzy je czynią, ale tym razem wróciło do mnie dobro. Pomagając innym, przypadkiem pomogłam sobie - dokładnie jak w przypadku bloga o EDS. :)
PS. Apka dla osób z demencją powinna spełniać takie kryteria.
PPS. Widzę, że się zafiksowaliście na myszkach. Niestety mam tylko stemple ze szczurkami, jak widać po moich pracach. Z myszką mam tylko jeden - wielkanocny, więc na razie jesteście nadal skazani na szczury. :) Tę wielkanocną myszkę próbowałam nawet wcisnąć na prace ze szczurem śpiącym na grzybie, ale nie pasowała stylistycznie. :(
*** Jeśli komuś się nie chciało czytać całej notki, to poniżej krótki opis robienia kartki z domkami. :)
Kartkę zrobiłam specjalnie na zabawę u Hubki, we wrześniu tematem są trójkąty. Temat wydawał mi się zupełnie nie do ogarnięcia, z geometrią kompletnie mi nie po drodze, więc postanowiłam poszukać trójkątów w przyrodzie. Trójkątne - jeśli się patrzy z boku - kapelusze grzybów podpowiedziały mi temat kartki. Mam stempelki z domkiem w grzybie, którego kapelusz jest dachem. Dachy są trójkątami! I poszło! Mam kilka pomysłów na prace z trójkątnymi dachami, a ta jest pierwszą.
Powstała dość szybko, bo w jeden dzień. Pozbierałam ścinki, jakie mi zostały po monoprintingu. Zostawiłam sobie wtedy nawet kartki z drukarki, które wykorzystywałam do czyszczenia pędzla, i to właśnie te kartki teraz mi się przydały. Wycięłam z nich ręcznie narysowane domki dla ptaków. Po wycięciu postemplowałam wszystkie kształty stemplem z pismem maszynowym. Pozostałe szczegóły dorysowałam czarną i białą poscą, złotym i czerwonym żelopisem i brązowymi finecolorami.
Tło miałam gotowe, ale... użyłam jego lewej strony! Co prawda prawa strona była śliczna, ale to lewa bardziej mi tu pasowała. Metaliczna farba akrylowa mieni się obłędnie. Jedyne, co zrobiłam, to dorysowałam czarną ramkę, wzdłuż której potem wycięłam całość, i pokropiłam tło białą ecoliną.
Potem już tylko zostało naklejenie elementów i napisu. Napis to cytat z Nitii Prakasha i zapewne dotyczył czegoś zupełnie innego, ale skojarzył mi się z EDS, więc go wybrałam. Inspirowałam się pracami Kathryn Wheel, chociaż może tego nie widać, bo skrawki z monoprintingu miały kompletnie inne kolory niż te u Kathryn. Nic straconego. Jak się kiedyś dorobię farb akrylowych, to i paleta barw się poszerzy. ;)
Tip: Ułóżcie sobie najpierw wszystkie elementy na kartce bez kleju i zróbcie im zdjęcie. Ja zapomniałam o zdjęciu, więc ostatni domek dokleiłam nie tak, jak miało być, bo w ciągu tych kilku sekund od posmarowania domku klejem do przyklejenia go zapomniałam, jak wcześniej leżał. Ciągle zapominam, że w demencji nie działa pamięć krótkotrwała, za to pamiętam, jak działała pamięć przed demencją, i zachowuję się, jakby nadal tak było. Na to też by się jakaś apka przydała. ;)
***
1. Pracę zgłaszam do zabawy u Hubki - trójkąty :)
Chyba jestem skazana na to, że nigdy nic nie będę w stanie zrobić dobrze, bo jak zwykle nic mi w tych karteczkach nie wychodziło. :D
Najbardziej namordowałam się nad tłem. Nadal nie mam oxidów (których nie znoszę, ale na podstawie 2 oxidów, które mam, mogę stwierdzić, że akurat do robienia teł nadają się idealnie, mają intensywne kolory, które nanoszą się na papier błyskawicznie!), więc tuszowałam distressami. To mordęga. Nawet nie liczyłam, ile to kosztowało dyslokacji i bólu. Plus jest taki, że tym razem nie robiły się białe kropki jak poprzednio, co znaczy, że winien temu jest jednak papier, nie tusz. Ale na tym papierze z kolei daubery zostawiały smugi i odciski. Tusze wolą gładkie papiery, natomiast daubery najwyraźniej wolą papier porowaty. Trudno się mówi - popryskałam te tła wodą, wodą morską i magnezem, bo akurat to miałam pod ręką. Magnez pod światło wygląda, jakby był fluorescencyjny. :)
Z braku szarego tuszu nutki nastemplowałam jasnobrązowym. Na wierzch chciałam koniecznie nałożyć biały tusz przez maskę, ale mam tylko VersaColor, a on jest przezroczysty, w ogóle nie zostawia śladów. :/ Strasznie mnie to wnerwiło. Chciałam mieć gładkie tło, bez faktury, ten wzorek z maski miał nie odstawać, więc to nie mogła być ani pasta strukturalna, ani gesso. Musiała być farba akrylowa. Niestety nie dało się jej nakładać gąbeczką, trzeba było szpachelką. Mimo że przykleiłam maskę taśmą washi, farba i tak się pod spodem rozlewała. I widać to, bo farba jest perłowa i błyszczy. Szlag mnie trafił. Jakie macie pomysły na to, żeby wzorek wyglądał jak nałożony kryjącym tuszem? Już kiedyś pytałam o kryjący biały tusz, ale nie dostałam satysfakcjonującej odpowiedzi. Ktoś mi polecił biały tusz Gina K., ale google nie znajduje go w żadnym polskim sklepie.
Kiedy przyszło do tuszowania stempli, przypomniało mi się, że na tym brystolu jest to niemożliwe. Tusz natychmiast wsiąka, nie blenduje się i tworzy brzydkie białe grudki. Tak to jest, jak się już nie zapamiętuje nowych rzeczy. Miałam to zapisane w notatniku, ale nikt mi nie przypomniał, że tam to jest i żebym do niego zajrzała, tak jak nikt mi nie przypomina o spoglądaniu na tablicę korkową nad biurkiem, gdzie mam zapisane, żeby wziąć rano leki. :) Po wyschnięciu próbowałam trochę podkolorować stemple finecolorami, ale niewiele to dało. Takie to będą kartki - nieudane tło, nieudane stemple, dokładnie jak poprzednio. :D Scrapbooking pozwolił mi pokonać dążenie do perfekcjonizmu i jestem z tego dumna. W ZA to ogromne osiągnięcie. Normalnie coś takiego powodowało meltdown, zespół lękowy i wyłączało mnie z życia nawet na kilka dni. Właściwie to nie tyle scrapbooking, co EDS. To EDS spowodował, że już nie miałam siły na powtarzanie nieudanych działań, więc musiałam przestać to robić. Zadziwiające, jak czasami okoliczności zmuszają nas do czegoś, czego nie byliśmy w stanie osiągnąć przez lata. ;>
Po raz kolejny biały gelly roll przyjął kolor tła, chociaż poprawiałam to 3 czy 4 razy. Na innych kolorach tego jakoś nie robi. Za to świetnie sprawiła się czarna posca, bez żadnego problemu można nią rysować po markerach, farbie, tuszach, po różnych fakturach. Jeśli biała zachowuje się tak samo, to muszę ją mieć. :)
Skrzydełka szczurka pomalowałam glitter penem Vivy. Używa się go bardzo wygodnie. Jedyny jego mankament to to, że schnie bardzo długo, bo aż całą noc.
Zdziwiłam się, że znowu z tak nieudanych elementów wychodzą tak udane prace. ;) Chociaż do ideału im daleko. Miałam nadzieję, że tło wyjdzie jaśniejsze, pastelowe. Distressy wcześniej właśnie dawały mi takie wyblakłe tła. A na innym brystolu nagle okazały się intensywne.
Najlepiej kolory oddaje filmik. Widać na nim i brokatowe skrzydełka szczurka, i perłowość białej farby.
Mam do zrealizowania kilka pomysłów, do tego zapisałam sobie 5 wyzwań, w których chciałabym wziąć udział, bo są w moim stylu. Ale jak zawsze okazuje się, że nawet jeśli coś jest w moim stylu i pasuje mi tematycznie i kolorystycznie, to i tak nie da się zmusić mózgu do robienia tego, co chcę, i wtedy, kiedy chcę. Całe życie tak było, więc nie wiem, czemu oczekuję, żeby nagle było inaczej. Więc na razie wszystkie pomysły leżą i kwiczą, a mnie się nagle zachciało zrobić niedużą i dość szybką pracę pod wpływem tutorialu Tracy na kanale Lavinii.
Niestety już na samym początku okazało się, że to niemożliwe! Na tutorialu Tracy nałożyła na Gelli Plate tusz, taki zwykły tusz z poduszki. Rozprowadziła go wałkiem. Rozprowadzony tusz utworzył idealnie gładką powierzchnię, idealnie gładko pokrywając żel. W rzeczywistości nie da się tego zrobić! Tusz rozprowadzony wałkiem NIE tworzy gładkiej powierzchni, tylko drobne kropki różnej wielkości i kształtu, jak to widać na zdjęciu pracy. To kropeczkowe tło to jest właśnie to. Wałkowałam talerzyk w tę i we w tę i nie ma takiej opcji, żeby tusz rozprowadził się na gładko!
Drugim krokiem było odbijanie roślinek stemplami bezpośrednio na talerzu. I nadal nic z tego! Na żelu nic się nie odbija! Stemple zostawiają jedynie niewyraźne kolorowe plamy. Na mojej pracy te plamy to 2 różowe roślinki na dole. Gdybym ich nie obrysowała, nikt by się nie domyślił, co to!
Zrezygnowałam więc z tego odbijania i pomyślałam, że może po odbiciu tego na papierze ten tusz jednak się tak rozpłaszczy i będzie gładki. Odbiłam talerzyk i... i nic. To, co widzicie. Na tym miała się skończyć moja zabawa. Takie coś zawsze mnie zniechęca. Jeśli to ja coś zrobię źle, to pół biedy, ale jeśli robię DOKŁADNIE jak się zaleca, a efekt wychodzi inny, to mnie wkurza bardziej niż cokolwiek, bo najbardziej na świecie nie znoszę ponosić konsekwencji nieswoich wyborów działań. Dopiero jak się uspokoiłam, to postanowiłam, że szkoda mi wyrzucać to coś, bo zmarnowałam dużo tuszu i papier, więc zaczęłam się dalej bawić i testować stemple.
Na początek odbiłam te bąbelkowe zielone liany. Tym razem oxidem i bezpośrednio na papierze. I znowu zonk. Ten tusz odbija bardzo niewyraźnie, a jak odbiłam drugi i trzeci raz, żeby jednak było wyraźnie, to się rozlewał i nie było widać szczegółów (to kolejny minus oxidów niestety, zwykłe distressy odbijaj pięknie). Wszystkie zielska odbite zielonym oxidem musiałam potem poprawiać żelopisami i cienkopisami. Dostemplowałam też inne roślinki i też je poprawiłam. Distressem odbite są też rybki - te tusze odbijają równo i gładko, nie robią takich kropek, jakie zrobiły na talerzu, więc nie wiem, o co z tym chodzi.
Jak zwykle telefon za nic nie chciał uchwycić, jak pięknie te wszystkie żelopisy się mienią, a użyłam znowu tych kameleonowych. :) Jak było widać zielony, to nie było widać niebieskiego, jak było widać niebieski, to nie było widać różowego itd.
Kroplę i różowe listki pociągnęłam cracle medium, ale tym razem nie popękało! Wygląda, jakby to było glaze medium.
Ogony syren pokolorowałam jakimiś perełkami z brokatem w płynie, ale nie mogę sobie przypomnieć jakimi. Jakimiś szybko schnącymi, bo rano już wszystko było suche. Na koniec dodałam trochę białego żelopisu i wycięłam największym kołem.
Jeszcze nie wiem, co z nimi zrobię. Albo wkleję do smasha, albo podkleję nieco szerszym czarnym kołem (a może kwadratem?) i będzie kartka.
Marzy mi się, żeby móc coś robić codziennie. Jeśli robienie jednej pracy zajmie mi kilka dni, to OK, byle tylko dało się nad nią pracować codziennie. Nie muszę być artystą i czekać na wenę, wystarczy mi bycie rzemieślniczką, a rzemieślnik może pracować codziennie. Ale tak się nie da. Ile razy siadam do biurka i nie jestem w stanie przypomnieć sobie tego pomysłu, który chciałam zrealizować. Opisanie go nie pomaga, bo skoro nie mam obrazu pomysłu w głowie, to opisu nie rozumiem. Wczoraj np. siadłam, żeby zrobić kartkę na wyzwanie z grzybem. Dopiero po odbiciu stempli na brystolu uświadomiłam sobie, że to bez sensu, bo chciałam te grzyby przecież odbić bezpośrednio na tle! A tła nie przygotowałam. I koniec. Nie da się przenieść uwagi z jednego zadania na drugie. Nie da się wykonać kolejnych kroków nie po kolei, trzeba zaczynać wszystko od początku, a na to nie byłam przygotowana. Bo przygotowanie się do wykonania jednej czynności w ZA nie przekłada się na przygotowanie do wykonania innej. Gdyby nie demencja, to nie zapomniałabym, jakie są te kolejne kroki. Czy naprawdę jestem już na tym etapie, że muszę sobie szczegółowo zapisywać, co po kolei trzeba robić, żeby zrobić kartkę?!
Edit. 21 września 2019 18:44 Dziś się uśmiałam. :) Weszłam na grupę Lavinii, a tam kilometrowy wątek dokładnie na temat tła tej okrągłej kartki! NIKOMU nie wychodzi tak jak na tutorialu! Wszyscy mają te kropy na tle. Wszyscy się wkurzają i nikt nie wie, dlaczego tak wychodzi, a ten, kto wie, nie chce powiedzieć. No brawo. :D